wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział 2

Piłeczka, która turlała się po salonie nie dawała mu spokoju. Ciągle powtarzający się dźwięk ,odbijania o ścianę, powodował wielką irytację. Zerkał znad gazety na swoją córkę, mając nadzieję, że w końcu przestanie. Dostała ją od swojego terapeuty. O dziwo wzbudziła ona wielkie zainteresowanie dziewczyny. Nie odpowiedziała, jednak od razu zaczęła się nią bawić. W drodze powrotnej ciągle ugniatała ją z wielką fascynacją w oczach. Był to bardzo bolesny widok dla jego oczu.
- Kochanie mogłabyś przestać? Szukam ogłoszeń. - od kilku miesięcy poszukiwał dodatkowej formy zarobku. Jego ówczesna praca nie dawała wystarczającej ilości gotówki na życie, a także nowe sposoby leczenia jego córki. Każdy lek antydepresyjny wywoływał spustoszenie w jego portfelu, a świadomość, że i tak on nie pomaga bardziej przygnębiała.
Lily nie zareagowała, a kontynuowała swoją zabawę. Rzucała przedmiotem o ścianę z idealnie wyliczoną siłą, by wróciła do niej kulgając się. Następnie łapała ją i powracała do zabawy.
- Lily proszę. - rzekł z większą irytacją w głosie. Z dnia na dzień tracił cierpliwość, a raczej siły na przetrwanie w tych chwilach. Pragnął by wszystko było jak kiedyś, jednak z drugiej strony zdawał sobie sprawę jak bardzo trudne to jest. Bał się co stanie się z jego biedną córeczką, gdy go zabraknie. Zdawał sobie sprawę, że zmieniła się ona w duszę zamknięta w prawie martwe ciało, które pracuje według zaprogramowanego programu.
- Lily kurwa przestań! - wrzasnął po kolejnych minutach irytującego rytmu. Piłeczka kolejny raz odbiła się o ścianę, ale już nie wpadła w dłonie dziewczyny. Poleciała gdzieś zza nią i znikła z zasięgu ich oczu. Dziewczyna nie zmieniła pozycji, jedynie spojrzała przed siebie, a jej dłonie zaczęły nerwowo się o siebie ocierać.
- Kochanie przepraszam. - momentalnie do niej doskoczył i przerwał to. Był koszmarnie na siebie zły. Wiedział w jakim była stanie, ale naprawdę nie dawał sobie z tym psychicznie rady. - Naprawdę nie chciałem. - pogłaskał ja po głowie i delikatnie w siebie wtulił. Widok córki w takim stanie znów zadał bolący cios jego sercu.

Wbijał kolejne cyfry do programu komputerowego. To była żmudna praca, ale dawała jakiekolwiek zarobki. Pracodawczyni była bardzo wyrozumiała i za każdym razem, gdy potrzebował tego, zwalniała go z pracy na kilka godzin. Poznała jego córkę, gdy ta musiała z nim przychodzić do pracy. Nie miał wtedy jak jej zostawić. Starała się załapać kontakt z dziewczyną, jednak nie udało jej się to żadnym sposobem. Od tego momentu codziennie pytała, czy na pewno nie potrzebuje wolnego. Wiedział, że to w wyniku żalu, współczucia, litości, jednak było bardzo przydatne w obecnej sytuacji.
Przetarł swoją podsiwiała brodę i zmarszczył czoło. Kolejny komunikat, że dane nie są wprowadzone poprawnie. To wynik jego zapominalstwa. Okulary, które w tym momencie powinien mieć na nosie, zostały w domu na biurku.
- Tutaj powinna być 2 zamiast 4. - rzekł jego współpracownik. Harry. 35 letni inżynier, który pracował w tej firmie na o wiele wyższym stanowisku niż jego. Mimo tego często mu pomagał. Dzięki niemu tak szybko załapał o co chodzi w tej pracy.
- Racja, dziękuje Harry. - posłał mu delikatny uśmiech i poprawił swój błąd. Najchętniej położyłby się już do swojego łóżka. Przykrył i odpłynął w błogi sen. Nie miał wolnych nawet weekendów. Chociaż bardzo tego potrzebował.
- Panie Morgan zapraszam do mojego gabinetu. - usłyszał nad sobą głos szefowej i zerknął za siebie. Miała poważny wyraz twarzy, który nie zdradzał praktycznie niczego. Jego ciało przepełnił strach. Na nogach jak z waty podniósł się i udał za kobieta. - Proszę usiąść wskazała na siedzenie tuż obok niego. Posłusznie wypełnił polecenie i spojrzał na nią wyczekującym spojrzeniem.
- Wiem co pan przeżywa. - zaczęła spokojnie, ale wiedział, że wiążę się to z czymś, co już nie będzie takie miłe. - Rozumiem, że nie ma z kim pan zostawiać Lily, jednak dostaje już wiele skarg od pana współpracowników. Chciałabym żeby zaprzestał pan przyprowadzania tu córki. - powiedziała szybko, a on wziął głęboki oddech. Nie wiedział co odpowiedzieć. Wiedział jednak jedno. Nie miał z kim jej zawsze zostawiać. Sąsiadki i inni bliscy także mieli prace, a jego córka nie wzbudzała sympatii w wielu osobach. Ludzie raczej się jej bali. Słyszeli plotki o wielu nocnych napadach. Ktoś wymyślał bezpodstawne bzdury o tym, że jego córka, niby w przypływie emocji, chciała go zadźgać. Przecież ona nie potrafiła się nawet odezwać. Jedynie poruszała się jak maszyna pozbawiona duszy. Miała jedynie zaprogramowane parę czynności życiowych i się ich trzymała.
- Pani Jonson rozumiem pani uwagę, ale wie pani, że nie mam jak... - przerwał. Nie potrafił żadnym sposobem wydobyć z siebie więcej słów. Od razu roiła mu się w głowie myśl o zwolnieniu. Wiedział, że to byłoby najgorsze co może być. W tym momencie, gdy tak bardzo potrzebował pieniędzy na nowe leki antydepresyjne dla córki.
- Mam dla pana propozycje. - powiedziała splatając swoje dłonie na biurku i spoglądając na niego swoim poważnym spojrzeniem. - Moja bliska przyjaciółka prowadzi wolontariat. Może się tam pan zgłosić i wystąpić o wolontariusza. Pomógłby on panu. Zajął się nią w godzinach, gdy pan by procował. - myślał już o tym kiedyś. Jednak nigdy nie wiedział jak się tym zająć. Kiwnął głową w znak iż się zgadza, a kobieta wykręciła numer. 

* ♣ *

Obserwowała Lily i rejestrowała wszystkie zmiany jakie zaszły w ciągu ostatnich kilku lat. Pamiętała gdy siedziały na blacie w jej kuchni i zajadały się naleśnikami, które przygotowywała mama Lily. Ubóstwiała pichcić. Codziennie z kuchni roznosił się zapach wypieków, a wchodząc tam nie dało się niczego nie jeść. Pamiętała jak Lily zawsze brudziła ją lukrem. Wygłupiały się tak nawet mając po 15 lat.
W kuchni roznosił się cudowny zapach ciasta cytrynowego, a dziewczyny udawały, że czekają aż wystygnie. W prawdzie chodziło im o moment aż gospodyni opuści kuchni. W prawdzie znały już konsekwencje jedzenia wypieków zbyt wcześnie. Ostatnio takie coś skończyło się kilkudniową grypą żołądkową. Jednak smak ciast był wart tego. 
- Kiedy ona wyjdzie. - Lily żachnęła pod nosem, spoglądając w stronę swojej rodzicielski "spod byka". Od kilku godzin zarzekała się, ze nic nie jadła od rana. Świadczył zresztą o tym odgłos jej brzucha. Domagał się jakiegoś posiłku. Cieszyła się tym, gdyż pamiętała jak 2 lata wcześniej w szkole zaczęła się moda na odchudzanie. W przypadku Lily doszło do ukrywania jedzenia i kilkudniowym głodówką. Jednak jej rodzice szybko na to zareagowali. 
- Patrz wychodzi. - szepnęła do kuzynki pod radowana, a gdy jej ciotka opuściła pomieszczenie szybko rzuciły się do wypieku i zaczęły dzielić go na kawałki. 
- A co wy tu dziewczynki robicie. - usłyszały rozbawiony głos pana Morgan'a. Spoglądał na nie, z takim samym rozbawieniem, w oczach i cicho chichotał na widok wymazanych dziewczyn. Mimo obecności w kuchni sztućców one postanowiły użyć rąk. 
- Nic! - odpowiedziały obie chórem, ale gdy spojrzały na siebie, obie wybuchnęły śmiechem. 
Miała takich wspomnień wiele. W każdym widziała kolosalną różnice w stosunku do tego co jest teraz. Gdyby zrobiła ciasto, jej kuzynka nie zareagowałaby na to. Miała uraz do wszystkiego co związane było z jej matka. Cierpiała, ale na swój sposób. Chory sposób.
- Kochanie chodź pooglądamy telewizje. - powiedziała biorąc ją pod rękę, a dziewczyna jedynie spojrzała na nią, Jej stan się poprawiał. Powoli. Jeszcze kilka miesięcy temu nie spojrzałaby nawet na nią, Nie pozwoliłaby dotknąć swoich włosów, a teraz splotła jej pięknego dobierańca. Cieszyło ją to, ale jednocześnie daleko było jej do całkowitego wyzdrowienia. Zupełnie daleko.
Posadziła ją na kanapie i włączyła MTV. Mimo depresji telewizja ją ciekawiła. Praktycznie całe dnie potrafiła przesiedzieć oglądając nowy sezon Castle. Spojrzała na nią i delikatnie ujęła palcem jej palec. Pamiętała jak to robiły w dzieciństwie. Na znak przyjaźni. Ich przyjaźni. 


* ♣ *

- Brad przygotuj talerze na obiad. - rzekła do niego matka nalewając wrzątku do dzbanka. Zawsze pomagał w obiadach, odciążając tym mamę. Praca w korporacji jej nie służyła, jednak ona uporczywie mówiła, że wszystko jest dobrze. Od ostatniego miesiąca jednak wydawała się dziwnie zrelaksowana po powrotach z pracy. Był przekonany, że to przez obecność jego ojca w ośrodku. Szczerze mu także było luźniej, gdy wiedział, że znajduje się pod okiem specjalistów. Jednocześnie miał świadomość, że ta choroba jest dziedziczna i istnieje duże prawdopodobieństwo, że również go to czeka. Dodatkowo większość osobników płci męskiej w jego rodzinie miało tą chorobę. Ojciec, dziadek, wujek, kuzyn, pradziadek i wiele innych o których nawet nie miał pojęcia.
Jednak to nie był powód odprężenia jego matki. Ostatnio zdarzyło się coś czego raczej wolałby uniknąć. Zobaczył własną matkę w towarzystwie jakiegoś faceta. Całowali się. Momentalnie stracił cały szacunek jakim darzył rodzicielkę. Miał nadzieję, że naprawdę jedynie martwiła się o jego ojca. Jednak ona wykorzystała to i znalazła sobie innego faceta.
Nie mówił jej nic o tym, że wie. Wolał nie wywoływać kłótni. Dodatkowo wiedział, że jego ojciec niebawem wraca do domu. Sztuczna atmosfera spowodowałaby, że jego tata by wyczuł to. Nie wiedział co ma zrobić, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie może powiedzieć tego nikomu. Jego ojciec załamałby się jeszcze bardziej gdyby to odkrył.
Posłusznie wykonał polecenie matki i nakrył do stołu. Pomógł z przenoszeniem naczyń i siadł obok niej.
- Jak praca w wolontariacie? - codziennie zawała to pytanie. Zresztą sama przez pewien okres czasu zajmowała się pomocą innym. Pomagała w stacjach dla ludzi bezdomnych. To była jej przeszłość, ale praca w biznesie zabrała jej czas. Przynajmniej tak powtarzała.
- Jakoś leci. - rzekł szybko i nie spojrzał nawet w jej stronę. Zabrał się za jedzenie, udając jakby musiał poświęcić temu cała swoją uwagę.
- Ojciec wraca za 2 tygodnie. - powiedziała dalej skupiając swój wzrok na jego osobie. - Lekarze mówią, że dobrze się już czuje. Pomijając napad w czwartek.
- Wiem, byłem wtedy u niego. - rzekł chłodniejszym tonem. Odwiedził go jak zwykle. Przyniósł jego ulubione papierosy. Udawało mu się je przemycać raz w tygodniu. Matka uznawała to za głupstwo. Wręcz miała nadzieję, że z czasem zacznie rzucać to cholerstwo. Jednak on nie miał odwagi zabierać mu z życia ostatnią przyjemność.
Myślał wtedy, że to będzie kolejny dzień, w którym ojciec zapyta co u niego, jak czuję się mama, oraz wyrazi swoją radość związana z powrotem do domu. Jednak było inaczej. W momencie, gdy przeszedł przez próg, zauważył, że na jego twarzy widnieje przerażenie. Szeptał o głosach, które każą mu to zrobić, ale nie może. Starał się dowiedzieć o co chodzi, chociaż w pewnym stopniu go uspokoić, jednak wszystko szło na marne. Musiał iść po pielęgniarkę, która podała mu kolejną porcję leków uspokajających. Przez kolejne pół godziny obserwował jego osobę. Jak bardzo się zmienił. Zaledwie 6 lat temu wyglądał niepozornie jak na swoją chorobę. Teraz jednak na jego głowie nie znajdował się żaden włos. Czasem wyrywał je w momencie napadów, więc wszyscy stwierdzili, że najlepszym sposobem na ten problem będzie wygolenie ich. Na twarzy pojawiały się kolejne zmarszczki ukazujące zmęczenie. Zawsze powtarzał, że ma już tego dość.

Obserwował swoją matkę jak spuściła wzrok i skupiła się na konsumowaniu posiłku. Wiedział, że w pewnym stopniu było to dla niej trudne, jednak wiedział także, że trudno będzie mu jej wybaczyć, a nawet choćby przyznać się do tego, że wie.

**
Hej. Naprawdę przepraszam za brak rozdziału jednak przez ostatnie miesiące byłam zajęta nadrabianiem zajęć przez 2 tygodniową wizytę w szpitalu. Także musiałam trochę się podleczyć. Jednak już wszystko jest okej, więc postaram się częściej dodawać rozdziały :)
Czytam = Komentuje
xoxo